I z całą pewnością nie ostatni!
Szczęśliwie się ułożyło i mogłam spędzić trzy dni w szwedzkiej stolicy. Pod pewnymi względami jest to miasto jak każde inne miasto – duże, głośne, multikulturowe, z, jak wszędzie indziej, szklanymi biurowcami, blokami, sklepami czy fajnymi knajpkami, które też zaczynają w swych typach wyglądać wszędzie podobnie. Ale to co odróżnia Sztokholm i zarazem podobało mi się najbardziej to łatwość z jaką nawet w środku miasta można znaleźć się poza miastem. Bliskość wody, ilość parków i drzew, działkowe ogródki ze ślicznymi domkami czy króliki skaczące po skwerach sprawiają, że łatwo zapomnieć o miejskiej przestrzeni:) Zwłaszcza podczas słonecznych dni październikowych. Swoją drogą to akurat wyjątkowo piękny październik w szwedzkiej stolicy (tym razem zabranie rękawiczek było całkowicie zbędne!) i z niemałą przyjemnością podpatrywałam mieszkańców łapiących słoneczne ciepło niczym koty (a ławek gdzie można przysiąść akurat w Stockholmie nie brakuje;) Z również ogromną przyjemnością podpatrywałam pięknych ludzi świetnie ubranych w czernie i szarości…
Chodząc i chodząc zdążyłam w tym krótkim czasie zobaczyć: Starówkę (Gamla Stan), ogrody królewskie (Haga Parken) a w nich sklep ogrodniczy, który przedefiniował moje wyobrażenie o sklepie ogrodniczym (wielkie szklarnie, obowiązkowa kawiarnia wśród roślin, a ilość roślin i wybór odmian i gatunków – prawdziwy raj dla miłośników!), pięknie położony ogród botaniczny (Bergianska
Dzięki uprzejmości naszego gospodarza miała miejsce także ekspresowa wycieczka wokół miasta, która mi przypomniała jak niesamowicie pięknym krajem jest Szwecja. Na trasie znalazły się: otulony mgłami Waxholm (bez tłumów!), bajecznie piękne lasy i jeziora, Virabruk z XVIwieczną kuźnią, minipiknik nad wodą oraz wizyta w loppis (pchli targ), skąd nie wyszłam z pustymi rękami:) Jestem ogromnie wdzięczna obsłudze lotniska (chyba najbardziej za poczucie humoru), bo chociaż nie wolno w bagażu podręcznym mieć np. młotka i innych niebezpiecznych przedmiotów, to w moim „przeszły” dwie, stare żeliwne patelnie o łącznej wadze 6kg oraz dwa fajansowe talerzyki sprzed wieku:) Dzięki temu repertuar mojej kuchni inspirowanej Szwecją (oprócz kanelbullar) wzbogaci się o tradycyjne szwedzkie gofry oraz placuszki (plattar)!
Ponadto oprócz opowieści sztokholmskich poznałam niezwykłą historię rodzinną z przedwojennej Łodzi ilustrowaną przepięknymi zdjęciami!
Tylko trzy dni pobytu, a wspomnień jak z tygodnia albo i dwóch:)