Natłok wrażeń się uleżał i ustabilizował. Co było nieprzyjemne zbladło, a by to co przyjemne nie uleciało, miks obrazów dla mnie samej.
Były obowiązkowe punkty z przewodnika (i to z braku czasu tylko niektóre), było trochę miejsc mniej oczywistych. Były pyszne kawy, pizze na kawałki, wino, obowiązkowe lody i tiramisu. Były rzymskie koty i Via Della Gatta. Były czternastogodzinne spacery w słońcu, burzy i przelotnym deszczu. Był Rzym poranny i nocny, starożytny i chrześcijański, zatłoczony ale i daleki od zgiełku, widoczny i odrobina tego podziemnego. Był jeden z najbardziej niezwykłych widoków jakie kiedykolwiek widziałam! Warto było szukać tej dziurki od klucza! Bo to widok widziany przez pewną dziurkę od klucza (i te niezapomniane pół godziny prób przeciśnięcia obiektywu przez dziurkę, by ten obraz zapisać nie w tylko w duszy:)
Było wiele, wiele więcej, aczkolwiek obawiam się, że więcej jednak nie było, niż było… ale to zatem dobry powód by kiedyś pojechać jeszcze raz… A póki co niech te napstrykane zdjęcia pomagają mi pamiętać:)
No i jeszcze na ten powrót…