Zanim odnalazłam w nich swoje ścieżki, nastąpiło kilka dość bolesnych zderzeń ze światem…
Bo po pierwsze miały być Tatry. Od lat nie widziane i wytęsknione. Jednak już elektroniczny kontakt z bazą noclegową w Zakopanem zapalił czerwoną lampkę. Ilość tatrahousów i innych spa resortów w pseudogóralskich blokach wzbudziły poważne obawy czy siła wspomnień wytrzyma konfrontację z nową rzeczywistością… Cóż, póki co pozostanę z wiarą (naiwną?), że te najpiękniejsze polskie góry jeszcze nie zadeptane, a szlaki to jeszcze ścieżki (chociaż niewąskie), a nie drogi deptakowo-restauracyjne… Decyzyjne wahania ostatecznie rozstrzygnęła prognoza pogody, lepsza w nieco innym kierunku.
Zatem Góry Stołowe.
Po sezonie, jak lubię. Cóż za naiwność! To, że 15 lat temu, nawet w wakacje, były to góry dla niechętnych zbiorowej turystyce dziś nie znaczy nic! To, że znalezienie noclegu bez wcześniejszej rezerwacji było zadaniem dość karkołomnym to też w zasadzie nic, jedynie utrudnienie… (a pomijam wszelkie kwestie estetyczne jeśli chodzi o zakwaterowanie…) Ostatecznie nie ja jedna chcę podziwiać piękno przyrody w pierwszych barwach jesieni, co mogę zrozumieć. Ale towarzyszące temu podziwianiu ogólnoludzkie zachowania mnie przerastają. Zaczęło się od wizyty w „owadzim” sklepie akurat otwartym, gdzie na własne oczy widziałam puste półki!! Ale tylko te z mocnymi alkoholami:(
Sobotni wieczór w „kameralnym” Karłowie położonym w samym środku parku narodowego był doświadczeniem dość szokującym. Plenerowe disco (z tendencją do polo) na cały regulator, podchmielni piwosze z podniesionymi głosami, pani 50+ maszerująca z przewieszonym przez ramię wielkim magnetofonem. Działającym. Rozumiem, że lata 80te znów na topie, albo druga młodość w rozkwicie, ale, zwłaszcza w górach, ja chcę móc pozostać w niewiedzy… (podobnych wrażeń dostarczył jedyny letni weekend na Mazurach, nigdy więcej!) Z przerażeniem zrezygnowałam z cudem zdobytego pokoju i za cenę konieczności dojeżdżania do początku szlaków samochodem udało się ulokować na uboczu, dalej, w miejscu cichym i spokojnym. Na szczęście z końcem weekendu nieco opustoszało, a dojazd do szlaków słynną Szosą Stu Zakrętów przynajmniej cieszył pewnego kierowcę małego roadstera:)
Ale to jeszcze nie koniec… Wszyscy mają prawo do korzystania z zasobów przyrody, ale czy na prawdę tak ciężko jest uszanować to piękno i pozostawić dla innych? Tak trudno jest zrozumieć, że skalna szczelina to nie naturalne wysypisko śmieci? Że zużytych chusteczek, opróżnionych butelek i puszek, folijek po cukierkach i innych przekąskach nie wyrzuca się po drodze? Że muzyki można słuchać w słuchawkach? Że można respektować ograniczenia (jak np. „nie wchodzić”) i wówczas nie trzeba będzie ujmować coraz intensywniejszej turystyki w ramy koszmarnych balustrad, podestów, wytyczonych płotem korytarzy, bramek jak w metrze i innych mało naturalnych ograniczników? Że refleksja nie boli? Że zamiast wydawać ciężkie pieniądze na projekty zmniejszania antropopresji można je lepiej inwestować? Najwyraźniej to bardzo trudne, skoro na leśnym parkingu trzeba instalować tabliczkę z treścią: ”Ze względu na notoryczne zaśmiecanie teren monitorowany ukrytą kamerą”. O piękna, przedwakacyjna Szwecjo, dlaczego mentalnie jesteś taka daleka???
Nie rozumiem dlaczego tak oburza ostatecznie biodegradowalna psia czy kocia kupa, ale znaczenie przez ludzi terenu plastikowymi śmieciami czy hałasem już wcale? Nie rozumiem tej logiki, tak samo jak narodowego zgorszenia nieszczęsnym „witam/pozdrawiam” w mailach, ale zwyczajem nieodpowiadania na korespondencję już nie (nie wspominając o znacznie powszechniejszych formach mało grzecznościowych wulgaryzmów)…
Kolejną rzeczą której nie zrozumiałam to założenia, że w regionie uzdrowiskowym, zapewne odwiedzanym także przez kuracjuszy o bardziej wątłym zdrowiu, zakłada się, że ludzkość żywi się pizzą, żurkiem, kotletem schabowym, golonką lub smażoną rybą i koniecznie do tego zimnymi buraczkami.. A jak się trafi wegetarianin to się go karmi pierogami ruskimi oblanymi olejem…
To był kulinarnie trudny tydzień. Stołowanie się w knajpach to męka – lubię własną, prostą kuchnię tym bardziej!
Na szczęście poza tymi wszystkimi gorzkimi obserwacjami było pięknie:) Naprawdę! A sprytna logistyka pozwoliła chociaż na krótkie tu i teraz mieć piękne chwile tylko dla siebie.
(Ale następnym razem nie wiem kiedy będzie w końcu „po sezonie”… Nie zawsze chcę lub mogę jechać daleko by uciec)
I moje powyjazdowe mocne postanowienie – chciałabym robić lepsze zdjęcia i lepszą ceramikę. I temu ten mój wizualny notatnik będzie podporządkowany. Postępowi, mam nadzieję. Koło garncarskie po „serwisie” czeka gotowe do pracy, a pierwsze fotolekcje wymagają zapoznania się w końcu z podstawami obróbki zdjęć i postprodukcji…