Bangkok. Tajlandia(#2)

Jak dla to mnie pierwszy, oszałamiający kontakt z azjatyckim chaosem, zwłaszcza drogowym:) I tropikalnym klimatem.
Bangkok jest gigantycznym miastem i mimo, że spędziłam w nim prawie trzy dni, zwiedziłam raptem trzy centralne dzielnice i to wcale nie tak bardzo dokładnie… Nie wiem więc czy mogę w ogóle twierdzić, że widziałam Bangkok!

bangkok-2

Ponieważ szklane wieżowce mnie nie zaskakują specjalnie, a żeby wypić kawę w ładnej kawiarni z menu wpisanym kredą na ścianie nie trzeba lecieć przez pół świata, w Bangkoku postawiłam na to czego jeszcze nie doświadczyłam nigdzie czyli Stare Miasto (Rattanakosin) z punktami obowiązkowymi dla każdego turysty jak Zespół Wielkiego Pałacu i Wat Phra Keo oraz Wat Pho, jak i mniej popularnym Muzeum Tkanin, barwne Chinatown oraz położone na lewym brzegu Menamu spokojne Thon Buri i Wat Arun.
Miałam szczęście mieszkać w pięknym, stuletnim domu w samym centrum chińskiej dzielnicy, z niezapomnianym prysznicem na ukwieconym balkonie:)) Sam ten prysznic to coś co wspominam z dużym uśmiechem na twarzy, to było niecodzienne doznanie! Nie wspominając o bogactwie kokedam, które zdobiły wejście do domu!

bangkok-10

exports6

Włócząc się godzinami chłonęłam rzeczywistość odmienną od wszystkiego co poznałam do tej pory. Stopniowo otwierałam się na nowe, w szczególności smaki. Żywienie się w garkuchniach za każdym razem wymagało ode mnie przełamania (pracownicy Sanepidu dostaliby tu zawału), ale podsumowując całą podróż najlepsze jedzenie było właśnie na ulicach Bangkoku! Gdybym mogła ten wyjazd przeżyć jeszcze raz byłabym znacznie odważniejsza:) Na tym chyba polega zdobywanie doświadczenia…

Nie powiedziałabym, że to piękne miasto (poza oszałamiającymi kompleksami świątynnymi), ale niesamowicie ciekawe i intensywne, z dobrymi i męczącymi tego konsekwencjami… Zaskakiwało mnie wszystko – szalony ruch na drogach, życie toczące się na ulicach, kolory, kontrasty, bazary, popularność roślin doniczkowych i oplątw (!), przepych świątyń i tak mało dla mnie zrozumiała symbolika. Zaskoczyła mnie też ilość i wszędobylskość kotów, nie tylko w Bangkoku, ale w ogóle w Tajlandii. Psów także, aczkolwiek one, zwłaszcza na bocznych drogach, były niekiedy nastawione zdecydowanie nieprzyjaźnie.

Do samej Tajlandii jako kraju wielką miłością nie zapałałam, ale ku mojemu zaskoczeniu muszę sobie samej przyznać, że gdzie jak gdzie, ale do Bangkoku to chciałabym móc jeszcze kiedyś przyjechać… Z dużą, pustą walizką na różniaste (i tak tanie!!!) akcesoria kulinarne (i nie tylko), których nie udało mi się przywieźć w plecaku (jak bambusowy garnek do gotowania ryżu na parze, kosze, drewniane moździerze, czarki i imbryki, seladonowe miseczki, chińskie herbaty, tajskie poduszki, o świeżych owocach nie wspominając)…

Te zdjęcia to chaotyczny miks wrażeń. Nie ma tu ciągłości ani miejsc ani czasu. Nie widać też temperatury i wilgotności powietrza, przez które (dopiero teraz to z ogromnym żalem widzę) tak wielu zdjęć nie zrobiłam lub robiąc niezbyt przemyślałam. Nie jest to też w żadnym wypadku pełen obraz miasta, bo Bangkok ma też supernowoczesne oblicze, tyle że ono nie pociągało mnie zbytnio…

exports5

bangkok-14

bangkok-26

bangkok-21

bangkok-11

bangkok-27

exports3

uzup-1

bangkok-8

bangkok-7

bangkok-18

bangkok-17

bangkok-19

bangkok-9

uzup-5-1

bangkok-25

bangkok-33

bangkok-6

uzup-2

bangkok-5

bangkok-29

bangkok-28

exports4

uzup-4

uzup-3

bangkok-31

bangkok-30

bangkok-16

exports

bangkok-15

bangkok-13

bangkok-12

bangkok-32

bangkok-20

bangkok-22

exports7

bangkok-23

exports1

bangkok-24

bangkok-3

bangkok-4

 

Komentarze o wpisie “Bangkok. Tajlandia(#2)
    • Jestem bardzo niekonsekwentna ostatnio:) Chociaż nie tylko ostatnio, tak ogólnie w życiu… Pewnie dlatego nigdy nie zostanę człowiekiem sukcesu:))

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*
*
Strona